Dziewczyna ocknęła się, jakby ze snu.
-Przepraszam, nie czuje się najlepiej.
Za plecami usłyszała szepty i cichutkie smiechy.
-Cisza! - wrzasnęła pani Shadow. Mitchie wzięła od niej kartkę. Kurczę! Znowu 2!
Usiadła wściekła na cały świat."Przecież uczyłam się do tego!". Ale to jeszcze nie był koniec jej problemów. Gdy zadzwonił upragniony dzwonek okazało się, że dyrektor chce ją widzieć. "Cholera.". Podreptała w stronę gabinetu zastanawiając się czego może chcieć od niej dyrektor. Spojrzała na swoje ubranie. Miała na sobie ciemne jeansy, białą koszulkę z Myszka Miki i czarne trampki. Spod ubrania nie wystawała jej bielizna, a koszulka nie była na ramiaczka. Więc o co mogło chodzić. Paznokci nie malowała, twarzy z resztą tez nie.
Gdy doszedłszy do drzwi gabinetu, zapukała delikatnie. "proszę!" usłyszała gruby męski głos.
-Mitchie - zaczął dyrektor bez owijania w bawełnę- słyszałem, że masz coraz słabsze oceny.
-Taaa... Dzień dobry.
-Martwię się o Ciebie. W końcu niedługo będziemy rodziną.
Nie musiał jej o tym przypominać. Przecież jej matka po stracie ojca była kompletnie zakochana w tym palancie i szykowali ślub.
-Nic mi nie jest. I nie twoja sprawa jakie mam oceny!
-Pamiętaj, że na ty możesz zwracać się do mnie tylko w domu. Tu, w szkole, jestem dla Ciebie dyrektorem!
-Jasne. Mogę już iść?
-Nie, dopóki nie powiesz co się z Tobą dzieje.
-Ze mną nic się nie dzieje, ale to z Tobą coś jest nie tak, panie dyrektorze!- wybuchła. Odwróciła się na pięcie do drzwi, a wychodziwszy, głośno nimi trzasnęła.
-Mitchie! Ktoś zawołał za jej plecami. To była Alice.- Ty płaczesz?
-Zostaw mnie!- wrzasnęła. Czuła wzrok ludzi biegający nieustannie po jej ciele.
-Ej, nie to nie. Chciałam Ci pomóc.
Mitche zaczęła bardziej płakać. Łzy leciały ciurkiem po jej policzkach. Gdy zbiegała ze schodów do szatni, ktoś podstawił jej nogę. Upadła na prawą rękę. Coś groźnie chrupnęło, lecz nie zwróciła na to uwagi. Słyszała jak ktoś woła za nią: Oferma! Oferma! Starała odepchnąć te głosy, lecz one ją prześladowały. Dobiegłszy do właściwego boksu w szatni złapała kurtę i juz chciała wychodzić, gdy ktoś zagrodził jej drogę.
To były Lalki. Tak razem z Alice nazywały grupkę dziewczyn, które oprócz ciasnych bluzek i krótkich spódniczek, nosiły ostre makijaże. nienawidziła ich. Z wzajemnością.
Liderka grupy, Caroline, złapała jej torbę i nią potrząsnęła.
-Zostawcie!- Krzyknęła Mitchie!
-Co my tu mamy...- powiedziała Caroline przegrzebując torbę. Wyjmowała z niej kolejne książki i rzucała na podłogę. - Patrz Alex! -zwróciła się do jednej z dziewczyn.- Kartka! Uuuu... od jej chłopaka!
-Zostawcie to! To prywatna korespondencja!
Ale Caroline nie słuchała. Rozerwała kopertę z trzaskiem i zaczęła czytać na głos:
-`Droga Mitchie! Przepraszam za to co powiedziałem. Kocham Cię nad życie. Kocham. Kocham. Kocham. Misiu nie złość się.-wpadły w śmiech.- W środę przyjadę pod twoją szkołę i padnę przed Tobą na kolana. Żebyś tylko mi wybaczyła. Podpisano Chris.
Nagle wpadły w nieopanowany śmiech jakby oglądały dobrą komedię z Rowanem Atkinsonem w roli głównej. Za to Mitchie nie było do śmiechu. Wyrwała Caroline z ręki kartkę. Dziewczyny tarzały się ze śmiechu. Gdy chciała je wyminąć, Alex wstałai pchnęła ją na wieszaki. Jeden z nich wbił się Mitchie w łopatkę. Jęknęła. Caroline podeszła do niej z parszywym uśmieszkiem, po czym uderzyła ją w twarz, a do ust wepchnęła zgniecioną kartkę. Dziewczyna upadła.
-Chodźcie. Zostawmy tą ofiarę samą.
Gdy odeszły Mitchie skuliła się w kącie. Płakała. Schyliła głową i zobaczyła, że mała kropelka krwi spadła na jej białą bluzkę. "Kurwa, mój przyszły ojczym jest dyrektorem w tej szkole, a właśnie zlały mnie Lalki. Super.". Przypomniało jej się, że ma chusteczki w kieszeni kurtki. Leżała ona jakiś metr dalej. Dziewczyna pochyliła się w jej stronę. Nagle coś poruszyła się po kurtką. Mitchie stłumiła w sobie krzyk. "Szczury. Mówiłam temu sukinsynowi, że są w szatni ale mi nie wierzył.". Podniosła się z kolan i przysunęła ręku do ubrania. Coś zaszeleściło i... zakaszlało?! Szczury nie kaszlą! Dziewczynazłapała za róg po czym gwałtownie uniosła kurtkę. Jej oczom ukazało się coś dziwnego. Jakby mały człowieczek ze skrzydełkami. Stworzonko strząsnęło z siebie kurz po czym spojrzało Mitcheie prosto w oczy.
-Cz..czy.. Kim ty jesteś?
-Witaj panienko Darrow. - odpowiedział człowieczek piszczącym głosikiem.- Jestem Ron, wróżek od spełniania marzeń i kolorowania rzeczywistości. Schowałem się w twojej kieszeni, ale ty mnie zrzuciłaś.
Wiem, że nie istniejesz. Bo gdybyś istniał nie przytrafiłoby mi się to! -wskazała na swój nos. Lecz po chwili ujrzała, że nie ma żadnej krwi. Bluzka też była czysta. - Dooobra. Nie wiem kim jesteś ani kto Cie przysłał, ale dziękuję.
-Nie ma za co. A gteraz na co czekasz. Leć przed szkołę.
Mitchie nie pytała o nic więcej. Zarzuciła kurtkę i wybiegła ze szkoły. Mijając drzwi szkoły potknęła się. Czyżby ktoś znowu zrobił jej głupi kawał? Ale nie. Zerknęła na swoje nogi, ale nie ujrzała ich, ponieważ... miała na sobie długą czerwona suknię! Jej kolor był niesamowity, wręcz wciągający. Ale jak to się stało?
Dotknęła swoich włosów. Były upięte w majestatyczny kok. Rozejrzała się po podwórku szkolnym. Wszyscy wyglądali normalnie, a mimo to nikt się na nią nie patrzył. Wtem spostrzegła Chrisa. Lecz tym razem nie miał na sobie sportowej bluzy, tylko elegancki garnitur, a włosy zrobione na żel. W rękach trzymał róże o barwie tak czerwonej, iż można by pomyśleć - nierealnej. Zbliżał się do niej wolnym, dostojnym krokiem. Zatrzymał się tuż przed nią. Ukląkł na jedno kolano, a kwiaty zblizył do jej twarzy tak, że mogła poczuć ich delikatny zapach.
-Mitchie, przepraszam za to co zrobiłem. Nie będę mógł pić, jeść a ni oddychać jeśli mi nie wybaczysz. Kocham Cię.
Dziewczyna milczała. Chciała coś odpowiedzieć lecz nie mogła. Po chwili jednak usłyszała swój własny głos:
-Też Cię kocham i wybaczam.
Chris uśmiechnął się lekko i pocałował ją. Wtem podwórko szkolne zamieniło się w sale balową, a wszyscy tam zgromadzeni mieli na sobie suknie i garnitury. Klaskali. Tak oni klaskali dla Mitchie.
Coś wbiło jej się w żebro. Przekręciła się na drugi bok, lecz to cały czas nie pozwalało jej zasnąć. Ziemia była mokra i zimna, lecz ona nie miała gdzie się podziać. Prochy przestały działać. "Więc to był tylko sen" pomyślała. "To dlatego jak tańczyliśmy hipopotam w stroju ninjy przebiegł przez salę. Cholera". Wiedziała, że nie może wrócić do domu w taki stanie. Nawet nie wiedziała gdzie jest. Gdy to gówno zaczęło działać była z Alice u niej w domu, a teraz... ech... pod jakimś płotem na gołej ziemi. Wszystko ją bolało. A ten drań, pan dyrektor, pewnie jest teraz z matką. Mitchie może wracać do domu. Nie chciała też iść do szkoły. Ale czy może tu zostać? Z tych trzech rzeczy zimna gleba i kawałek płota było najbardziej przytulnym miejscem. Dlaczego to wzięła? A tak... Chris... To koniec, kurwa, koniec! Resztkami sił podniosła się z ziemi. Zawirowało jej w głowie. Jakieś białe króliczki przemierzyły ulicę. Udało jej się utrzymać równowagę. Zaczęła iść na północ. W stronę jeziorka.
Dalszy ciąg już znacie, bądź się domyślacie. Chyba, że jesteście zajebistymi optymistami i napiszecie dalszy ciąg opowieści, w którym ona wyjdzie z nałogu i wróci do rodziny i chłopaka bla bla bla. Ja nie mam humoru.
~Paffie